Dosłownie chwile, jak mówią świadkowie pożaru dzieliły jedną z rodzin z Makowca od utraty całego dobytku.
– Gdy byłam w pracy, przybiegło dziecko z domu obok powiedziało, że może mieć miejsce pożar. Krzyknęłam do męża, żeby biegł do sąsiedztwa, a gdy wybiegłam przed biuro zauważyłam pana Mirka. Krzyknęłam do niego, żeby zebrał chłopaków i szybko biegł na miejsce. Pobiegli, a ja drżącymi rękami wybrałam numer alarmowy. Gdy przyjęli zgłoszenie udałam się na miejsce, a Pan Mirek wraz z innimi pracownikami biegali w dymie próbując znaleźć miejsce ognia – powiedziała Maria Fajdek.
Jak się okazało, ogień pojawił się w kotłowni domu.
– Zaczęlismy wchodzić do kotłowni, była zadymiona, nic nie było widać. Chcięlismy otworzyć drzwi, były zamknięte od wewnątrz. Zaczęliśmy wietrzyć kotłownie i udało się, żeby dym wstał z podłogi, mogłem wejść i od środka otworzyć. Zacząlismy szukać gdzie się pali. Ktoś krzyknął, że strażacy przyjadą i staraliśmy się ugasić przed nimi- bo wiadomo, że jak przyjadą bo wiadomo, że naleją wody i są duże straty. Udało się sytuację opanować, a kiedy tylko dojechali strażacy pomogli dogasić i wynosić to co się nie dopaliło – dodał Mirosław Żurek.
Świadkowie nie mają wątpliwości, że gdyby nie bohaterska postawa pana Mirosława straty mogłyby być dużo większe.
– Wszedł z odwagą i na kolanach próbował otworzyć drzwi od środka. Dalsze czynności wykonywaliśmy pomagając, podając wodę, ale to Mirek lał tę wodę i to dzieki niemu udało się uratować dobytek jeszcze przed przyjazdem straży – zakończył Piotr Fajdek.
Po przyjeździe strażacy odpowiednio zabezpieczyli miejsce pożaru. W sumie działaniach wzięło udział 6 zastępów straży pożarnej. Poszkodowana rodzina jest wdzięczna panu Mirosławowi i strażakom. Chcąc pozostać anonimową odmówiła nam razmowy o zdarzeniu przed kamerą.