„Midsommar. W biały dzień” to drugi z kolei po „Dziedzictwu. Hereditary” film reżysera Ari Astera, ponownie wnoszący powiew świeżości do gatunku horroru.
Historia zaczyna się w momencie, kiedy główna bohaterka Dani (Florence Pugh) doświadcza ogromnej życiowej tragedii. Miesiące później dołącza do wycieczki organizowanej przez kolegów jej chłopaka do północnej Szwecji. Głównym punktem wyprawy ma być wzięcie udziału w lokalnym święcie organizowanym przez komunę Hårga, z której wywodzi się jeden z bohaterów – Pelle. Na miejscu uderza ich klimat niesamowitej sielanki i braterstwa – mieszkańcy osady witają ich jak rodzinę i zapraszają do swoich domów pełni uśmiechów i dobrych słów. Niebo jest zawsze błękitne, łąki pokryte morzami kwiatów, a w dali da się dostrzec malownicze wzgórza pokryte nieprzebytymi lasami. A jednak szybko spod delikatnego całunu serdeczności i tańców zaczyna wychodzić obraz społeczności odizolowanej od świata, pełnej pogańskich obrzędów i przekonań. Wkrótce grupa doświadcza scen niewyobrażalnej przemocy, która – choć racjonalna w oczach gospodarzy – jedynie potęguje poczucie niepokoju wśród bohaterów. Powstają dzielące ich konflikty, a perspektywa ucieczki wydaje się być niemożliwa. Pozostaje wzięcie udziału w upiornym święcie.
Film został wyprodukowany przez niezależne studio filmowe A24, co dało jego twórcy wolną rękę w prowadzeniu historii oraz tym, co chce nią pokazać. Tempo jest dość specyficzne i bardzo nierówne, ze skłonnościami do dłuższych postojów i obserwowania otoczenia. Praktycznie cała akcja została osadzona za dnia, co jest ciekawym posunięciem w gatunku horroru, bo w „Midsommar” nie ma, co atakować bohaterów i widza z ciemności – zło czai się tuż obok i ma twarz pogodnego człowieka. I kiedy akcja wzmaga się, widza atakuje poczucie dyskomfortu, ponieważ to, czego się boimy, ubrane zostało w piękne szaty. Co ma też spory sens, patrząc na ogólną tematykę obrazu – sektę, – której działanie w pierwszej kolejności polega na wzbudzeniu zaufania u ofiary. Jednym z głównych motywów filmu jest rodzina. Pozbawiona jej bohaterka z czasem ulega zapewnieniom Pelle’a, że tu, w Hårga, odnajdzie jak on kiedyś prawdziwy dom. I nawet, jeśli Dani przez większość filmu stawia opór, powstająca w relacjach z chłopakiem przepaść pod koniec ułatwia jej podjęcie decyzji prowadzącej do tragicznego finału i swojego jednoczesnego niefortunnego upadku.
Nie potrafię jednak jednoznacznie stwierdzić, czy film mi się do podobał. Jest trochę za długi. Na pewno ładnie wygląda, oferuje ładne, malownicze widoki. Aktorsko również wypada w porządku i nie znalazłem w stadzie żadnej czarnej owcy. Nie jest to też horror, jakich wiele na ryku – jest oryginalny. Nie przeraził mnie jednak, za to wzbudził niepokój. I trochę wywrócił żołądek na drugą stronę, ale nie tym, co pokazał, tylko panującą atmosferą kontrastu. Myślę, że w swojej kinowej niszy kulty/sekty na wiele lat zaznaczy swoją obecność i będzie kierował kolejnych filmowców na podobne tory.