Ostatnio niezmiernie cieszy mnie, że powstają kolejne produkcje filmowe skupiające się na życiu ikon i legend przemysłu muzycznego. Chociażby ostatni rok – najpierw dostaliśmy świetny “Bohemian Rhapsody”, traktujący o życiu Frediego Mercury, a teraz “Rocketman” o Eltonie Johnie. A jeśli poszpera się np. po platformach steamingowych, nietrudno znaleźć tam perełki pokroju “Brudu” na Netflixie o zespole Mötley Crüe. Właśnie te dwa filmy najlepiej pasują mi przy próbie scharakteryzowania “Rocketman” – obrazu szalonego jak “Brud”, ale o walorach produkcyjnych bardziej na poziomie “Bohemian Rhapsody”.
Nie jest to jednak film ściśle biograficzny. Właściwe przedstawia on tylko okres od czasów dzieciństwa artysty do początku lat 80. A tak naprawdę zaczyna się w momencie przybycia Eltona do zakładu celem rozpoczęcia terapii odwykowej… od niemalże wszystkiego. Także zakupów. Film skacze po różnych okresach życia muzyka niemalże z gracją porządnego teledysku, ale co spodobało mi się tutaj najbardziej to duża integracja piosenek z wydarzeniami na ekranie. W naprawdę dużych ilościach. Czasem tworzących wręcz całe dialogi pomiędzy bohaterami. Można przysiąc, że film jest musicalem i to szczególnie dobrym, bo z piosenkami naprawdę śpiewanymi przez odtwórcę głównej roli, Taronem Egertonem. Na co dzień nie jest to aktor, którego szczególnie szukam w kiach, ale tutaj jego wybór do roli kultowego piosenkarza był strzałem w dziesiątkę, a wszystkie pojawiające się w “Rocketman” utwory zostały na nowo zaaranżowane i przez niego zaśpiewane, co samo w sobie jest ogromnym walorem całej produkcji. Nawet sam Elton John dał całemu filmowi swoje błogosławieństwo wyznając, że Taron zaśpiewał wszystko dużo lepiej od niego samego. Wśród pozostałych aktorów należy wymienić Jamiego Bella, który zagrał wieloletniego tekściarza artysty i których relacje stanowią jeden z głównych wątków filmu, podobnie jak Richarda Maddena w roli Johna Reida – agenta i kochanka Eltona, z którym z czasem popadli w dość paskudny konflikt. Wśród aktorek warto wspomnieć o Rachel Muldoon, grającą piosenkarkę Kiki Dee, z którą Elton wykonuje jedną z najładniejszych piosenek w filmie “Don’t Go Breaking My Heart”. Na ścieżce dźwiękowej nie mogło zabraknąć również tytułowego “Rocketman”, “Honky Cat”, “Tiny Dancer”, “Crocodile Rock” i na zakończenie mojego ulubionego kawałka, czyli “I’m Still Standing”, który doskonale odpowiada stanowi ducha i ciała artysty na samym końcu opowiadanej historii.
W kinie bawiłem się wyśmienicie. Ten film to prawdziwa, szalona jazda bez trzymanki, miejscami psychodeliczny, muzyczno-narkotyczny trip przy akompaniamencie dobrej muzyki. I choć czasami bywa źle, a Eltonowi grunt zaczyna usuwać się spod nóg, w końcu znajduje w sobie siłę, aby się podnieść i iść dalej. To prawdziwie budujące. Jeśli czegoś mi tu zabrakło, to chyba tylko tego, że chciałem zobaczyć jeszcze moment, kiedy komponuje “Can You Feel the Love Tonight” z filmu „Król Lew”. Może kiedyś, przy okazji innego filmu się uda.