„Ból i blask” rozpoczyna się od dwóch scen. W pierwszej, rozgrywającej się współcześnie, widzimy medytującego na dnie basenu Salvadora (Antonio Banderas), zupełnie odciętego od świata i dosłownie odsłaniającego swoje rany. Druga przenosi nas w przeszłość. Młody bohater wraz z matką (Penélope Cruz) wędrują przez wsie, aby dołączyć do ojca, który wyruszył do miasta celem znalezienia domu dla swojej rodziny. I chociaż są biedni, a nowe miejsce na pierwszy rzut oka przynosi rozczarowanie, mają siebie i to jest dla nich najważniejsze. Akcja filmu toczy się dalej dwutorowo, ukazując nam zmagania bohatera z własną przeszłością oraz to, co doprowadziło go do stanu, w jakim się obecnie znajduje.
Salvador był wybitnym reżyserem, jednak jego ostatni film sprzed 32 lat poróżnił go z aktorem i zarazem przyjacielem Albertem. Wkrótce potem zerwał z reżyserowaniem i pisaniem scenariuszy, całe dnie spędzając w swoim luksusowym mieszkaniu na czytaniu i walce przy użyciu wielu różnych leków z bólem, który go dopadł na stare lata. Poddał się z życiem. Aż niespodziewanie film doczekał się odrestaurowania, a na uroczysty pokaz zostali zaproszeni jego twórca i główny aktor. Salvador musiał, więc się przemóc i odnowić starą znajomość. Na miejscu zasmakował heroiny, która przywróciła mu wspomnienia z czasów dzieciństwa. Dzieciństwa, do którego coraz częściej zaczyna melancholijnie powracać, a wraz z narkotykowym głodem pojawiają się coraz to nowsze problemy. Pozwalał on jednak na pewien czas zapomnieć o cierpieniu, które umieściło go w punkcie twórczej niemożności. Jakiś czas później, chcąc się zrehabilitować, pozwala Albertowi wystawić w formie monodramu swoje spisane wspomnienia, co również owocuje kolejnym niespodziewanym spotkaniem po latach z dawną miłością. A to prowadzi do poważnych zmian w życiu Salvadora…
Najnowszy film Pedro Almodóvara to silnie naładowana elementami autobiograficznymi opowieść o kinie i miłości reżysera do niego. To także podsumowanie dotychczasowej twórczości artysty, widoczna zarówno w historii, jak i opowiadanych motywach, od lat przewijających się w jego dziełach. Obsadzenie w głównej roli Antonio Banderasa, dojrzałego aktora, który w zasadzie wybił się właśnie przez jego filmy, to bardzo miły akcent. Obaj panowie dojrzeli. Antonio zagrał bardzo wiarygodną rolę mężczyzny zatopionego we własnych smutkach i trapiących go przemyśleniach. Wydarzenia z przeszłości wywarły na nim tak mocny wpływ, że przez lata nie był w stanie ruszyć z życiem dalej. Kiedy zachorował, ponieważ nie mógł dalej wykonywać pracy na planie filmowym, jak sam powiedział, „jeśli nie będę kręcić filmów, moje życie straci sens”. Trapi go przemijalność rzeczy, być może sam Almodóvar chce nam przez to powiedzieć, że nic, nawet on, nie trwa wiecznie. A rozwiązaniem jest pogodzenie się z własnymi, akceptacja siebie i dobre relacje z najbliższymi. Salvador po latach nadal wraca myślami do matki. Dręczy go poczucie porażki, że nie ułożył sobie życia tak, jak tego chciała. „Nie byłeś dobrym synem” – mówiła mu, chociaż on tłumaczył sobie to obraniem stylu życia, którego ona nigdy nie zrozumiała. „Życie to scena, na której my jesteśmy aktorami” – w myśl tej zasady konieczne jest samodzielne naprawienie swojego otoczenia, ponieważ nas los leży w naszych rękach i tylko my jesteśmy w stanie sobie pomóc. Salvador czekał wiele lat na coś, co pozwoliło stanąć mu na nogi, chociaż pewnie mógł to zrobić dużo wcześniej.
Chyba jedyne, czego zabrakło mi w tym filmie, to ładnych widokówek z Madrytu, gdzie dzieje się akcja. Praktycznie wszystkie sceny mają miejsce w zamkniętych pomieszczeniach, czasem na tarasie lub odcinku ulicy. Ale nawet bez tego, „Ból i blask” to pięknie wyglądający obraz z charakterystycznym dla kina europejskiego powolnym i sprzyjającym refleksji tempem akcji. Dobry na ciepłe i leniwe ostatnie dni lata.