Zwycięstwem 2:1 zakończyło się spotkanie Radomiaka Radom z Zagłębiem Sosnowiec. Sobotni mecz Zielonych miał wszystko, czego oczekuje radomski kibic przychodzący na stadion: wysoką intensywność, gole, kontrowersje, a co najważniejsze – komplet punktów. Mimo trzeciego zwycięstwa z rzędu podopieczni Dariusza Banasika nie ustrzegli się drobnych błędów.
Na mecz Radomiaka Radom z Zagłębiem Sosnowiec zdążyli kibice gości, którzy przy Narutowicza pojawili się godzinę przed rozpoczęciem spotkania, a co najważniejsze – nie spóźnili się zawodnicy gospodarzy. Podopieczni trenera Dariusza Banasika od pierwszego gwizdka sędziego ruszyli do ataku, a po 43. sekundach gry do bramki gości mógł trafić Mateusz Michalski. Skrzydłowy Zielonych minął się jednak z futbolówką, która ostatecznie padła łupem defensorów Zagłębia. Z pewnością kibice nie mogą mieć zastrzeżeń, co do intensywności spotkania, bowiem chwilowe spuszczenie wzroku z murawy mogło skutkować przegapieniem istotnego wydarzenia. Moment dekoncentracji zaliczyli jednak piłkarze Radomiaka Radom, którzy fatalnie rozegrali rzut rożny. W efekcie sosnowiczanie w przewadze liczebnej wyszli z groźną kontrą i tylko chybione rozwiązanie Dawida Rydaka sprawiło, że na tablicy wyników wciąż widniało 0:0. Mimo tego Zagłębie nie wątpiło. Wręcz przeciwnie, narobiło sobie ochoty na więcej. Chęci nie wystarczyły, bowiem po dwóch kolejnych, nieudanych próbach to Zieloni wyprowadzili cios, który zachwiał rywalem. W 26. minucie meczu Mateusz Michalski z narożnika boiska posłał futbolówkę wprost na głowę swojego imiennika Cichockiego, który skierował ją do siatki Marko Perdjica. Tym razem nawet dieta miodowa nie pomogła golkiperowi gości, który musiał uznać wyższość Cichockiego. Tego, który w klubie z Sosnowca spędził dwa sezony. Gol przeciwko byłemu klubowi z pewnością smakował wyjątkowo, ale popularny “Cichy” do końca zachował klasę i powstrzymał się od celebracji trafienia. Reszta pierwszej połowy upłynęła pod znakiem ataków z obu stron, które nie przyniosły efektów w postaci kolejnych goli.
Czego nie przyniosła końcówka pierwszej, to z nawiązką oddał początek drugiej. Kibice na kolejne trafienie czekali nieco ponad kwadrans, ale gdy już się doczekali, to zobaczyli od razu dwa. Najpierw po sparowanym strzale Maciej Górskiego futbolówkę w pole karne dorzucił Abramowicz, a dzieła dopełnił Mateusz Michalski. Później ranne Zagłębie w ataku rozpaczy ukąsiło gospodarzy za sprawą Tomasza Nawotki. Gol wypożyczonego z Legii Warszawa zawodnika wprowadził w szeregi radomian sporo nerwowości. Oliwy do ognia dodał sędzia Paweł Pskit, który postanowił zostać pierwszoplanowym aktorem spektaklu, który sam wyreżyserował. Ogrom kompletnie niezrozumiałych decyzji sprawił, że arbiter stracił panowanie nad zawodami. Z kolei panowanie nad sobą stracił trener Dariusz Banasik. Szkoleniowcowi Zielonych nie ma się co dziwić, bowiem decyzje rozjemców mogły doprowadzić do szału nawet człowieka o stalowym okablowaniu neurologicznym. Koniec końców do ostatniego gwizdka sędziego Pskita wynik nie uległ zmianie, a to oznacza tylko jedno: Radomiak Radom liderem Fortuna I Ligi!
Foto: Paweł Śledź
Radomiak Radom – Zagłębie Sosnowiec 2:1
Gole: 28′ Mateusz Cichocki, 62′ Mateusz Michalski – 63′ Tomasz Nawotka
Radomiak Radom: Kochalski – Jakubik, Grudniewski, Cichocki, Abramowicz – Lewandowski (71’ Banasiak), Kaput, Makowski – Michalski (76’ Mikita), Górski, Leandro (82’ Karwot)
Zagłębie Sosnowiec: Perdjic – Ryndak (78’ Szwed), Polczak, Radkowski, Grzelak – Nawotka, Sinior (46’ Bilenkyi), Pawłowski, Hołota, Małecki (46’Mularczyk) – Piasecki
KOMENTARZ:
Trzecie zwycięstwo z rzędu piłkarzy Radomiaka Radom nie jest wypadkową szczęścia, przypadku i miernej dyspozycji rywala. To drużyna zbudowanie na kanwie kolektywu, który – co rzadkie w polskich warunkach – posiada charakterystyczny styl. Wrzesień to rzecz jasna nie czas, by rozpływać się nad formą zawodników i rzucać górnolotnymi pochlebstwami, ale to czas, by stwierdzić fakty. Radomiak Radom to zespół, dla którego nawet postronny kibic jest w stanie wstać z łóżka w sobotnie popołudnie i przejść się na Narutowicza, by pooglądać ciekawe zawody. Byłem pod wrażeniem pierwszego kwadransu tego meczu z Zagłebiem. Przypominało mi to trochę taki wyspiarski „box to box”. Chyba najlepszy mecz pod względem intensywności, jaki mieliśmy dotychczas przyjemność zobaczyć w wykonaniu Zielonych. Co ważne, nawet w meczach, które nie powiodły się po naszej myśli, jak np. starcie z Wartą Poznań, która z Radomia wywiozła komplet punktów, było widać dobre przygotowanie motoryczne, ciekawe rozwiązania w ofensywie. Czasami zabrakło skuteczności, czasami za dużo było błędów indywidualnych, ale nigdy nie brakowało rdzenia, bez którego nie można myśleć o czymkolwiek większym niż przeszkadzaniu rywalowi. Szeroka kadra sprawia, że – jakby to ująć w nomenklaturze artystycznej – sztab szkoleniowy może sobie pozwolić na bardziej zamaszyste malowanie pędzlem. Słabo dysponowanego Meika Karwota od trzech meczów zastąpił Mateusz Lewandowski. Gość od czarnej roboty, który zrobi swoje, a potem wtrąci swoje trzy grosze w ofensywie. „Problem bogactwa” okazuje się w tym przypadku być przywilejem. Jak już rozpocząłem rozdawanie personalnych laurek to nie sposób ominąć Mateusza Michalskiego. Gol i asysta w jego przypadku mówią same za siebie. Z kolei znowu zaserwowano nam klasyczną wersję Macieja Górskiego. Kolejny raz dobre zawody, w których zabrakło kropki nad „i”. Nie pokazał nic nowego: profesorska gra tyłem do bramki, cwane ustawienie, efektywna gra pod faul, poszanowanie futbolówki nieco zarysowane przez niewykorzystanie dobrej okazji w ważnym momencie meczu. Podsumowując, metodyczna praca trenera Dariusza Banasika przynosi efekty, ale do mety jeszcze długa droga. Jak to mawiał śp. Paweł Zarzeczny – „To jeszcze nie czas na lizanie się po f*****h”.