Co się stało z Danutą Wielochą? To pytanie zadaje sobie rodzina i znajomi zaginionej 53-latki, a także setki radomian, którzy zaangażowali się w poszukiwania kobiety. Radomianka ostatni raz była widziana 11 grudnia o godz. 16:30, kiedy odwiedzała swoją córkę w radomskim szpitalu. W tej historii jest więcej niewiadomych i domysłów niż faktów. Ale pewnie jest to, że od tamtej pory nikt nie widział zaginionej.
To ostatnia lokalizacja, w której była widziana Danuta Wielocha. W minioną niedzielę o godz. 16:30 kobieta wyszła od swojej córki ze szpitala przy ulicy Tochtermana i ślad po niej zaginął. Policja ustaliła także ostatni sygnał komórki zaginionej. O 16:44 telefon poszukiwanej logował się na ulicy Kilińskiego w okolicy Urzędu Miejskiego.
– W niedzielę już późnym wieczorem siostra i brat zainteresowali się, dlaczego jeszcze mamy nie ma, bo brat przyjechał po 21.00 do domu. Dom był zamknięty na klucz. Niby samochód był, ale mamy nie było w domu. Więć zaczęły się telefony, gdzie jest. Czekaliśmy, że może wróci później, ale próbowaliśmy się do niej dodzwonić, ale telefon był wyłączony i nie było z nią żadnego kontaktu – opisuje Bartłomiej Wielocha, syn zaginionej.
W poniedziałek rano rodzina Danuty Wielochy zgłosiła jej zaginięcie. Od tego momentu policjanci rozpoczęli poszukiwania kobiety. Jednak do tej pory nie przyniosły one żadnego rezultatu. W środę tuż po godz. 11:00 mundurowi przeszukiwali m.in. łąki od strony ulicy Maratońskiej.
– Były już jakieś telefony, że widziano ją tu czy tam. Jeździliśmy od razu, sprawdzaliśmy całą okolicę, ale nic nie było, nic nie wiadomo, nic nie znaleźliśmy. Przejrzeliśmy wszystkie krzaki, opuszczone domy. Obeszliśmy dookoła też zalew na Borkach. Szukaliśmy też po całym domu i tutaj w okolicy i nic, żadnej informacji, żadnego śladu – wymienia Bartłomiej Wielocha, syn zaginionej.
I ta niewiedza oraz bezsilność dla najbliższych Danuty Wielochy są najgorsze. Dlatego rodzina i znajomi zaginionej działają również na własną rękę.
– Wrzuciliśmy informację m.in. na facebooka, do lokalnych mediów. Porobiliśmy plakaty, porozwieszaliśmy je w jakichś publicznych miejscach, żeby jeżeli ktokolwiek widział, ktokolwiek wie, dał znać – mówi Bartłomiej Wielocha, syn zaginionej.
Z informacji, jakie uzyskaliśmy od syna zaginionej, kobieta po niedzielnej wizycie w szpitalu miała jechać prosto do domu. O godz. 19.00 była umówiona ze swoją koleżanką, do której nie dotarła. Wówczas jej telefon był już wyłączony. Rodzina przypuszcza, że między godziną 17:00 a 21:00 kobieta była w domu, a na pewno w okolicy, bo samochód którym się poruszała, stał zaparkowany pod jej domem.
– Pytaliśmy się okolicznych przedsiębiorców czy kogokolwiek, żeby udostępniali monitoringi z niedzieli od 16:30 do 21:00, żeby może było widać czy idzie, czy jedzie z kimś. No ale niestety tutaj jest to ograniczone, bo tutaj w okolicy niestety nie ma takiego lokalnego monitoringu – dodaje Bartłomiej Wielocha, syn zaginionej.
Ciekawostką jest fakt, że w niedzielę ok. godz. 16:30 w pobliżu zamieszkania zaginionej na kilkadziesiąt minut zgasły wszystkie latarnie. Rodzina Danuty Wielochy nie bierze pod uwagę możliwości wyjazdu, bo z domu nie zniknęły żadne rzeczy.
– Najprawdopodobniej albo ktoś ją śledził i została uprowadzona albo no nie wiem, nic innego mi do głowy nie przychodzi. No sama nigdzie nie poszła – twierdzi Bartłomiej Wielocha, syn zaginionej.
Wszyscy, którzy mieliby jakiekolwiek informacje o zaginionej proszeni są o kontakt pod numerem telefonu 794-155-225 lub z policją pod numerem 997.