Wtorek, 3. listopada był dwunastym dniem demonstracji kobiet, które odbywają się codziennie w całej Polsce. Do strajków dołączają się kolejne grupy społeczne. I tak we wtorkowym spacerze wzięli udział przedsiębiorcy, przedstawiciele branży gastronomicznej oraz eventowej.
– Doszliśmy do wniosku, że musimy iść szerokim frontem, bo to, co dzieje się w Polsce to nie jest tylko i wyłącznie problem kobiet. Cierpi cała gospodarka, cierpi branża gastronomiczna, eventowa, weselna. Straciliśmy możliwość zarobku, nawet jeśli ktoś robi kilka rzeczy naraz – powiedziała Ilona Lipińska, współorganizatorka Strajku Kobiet.
Na kilkadziesiąt restauracji znajdujących się na ulicy Żeromskiego, obecnie pracuje niespełna dziesięć, które przygotowują dania na wynos. Kilka pubów ogłosiło już upadłość, a cała branża gastronomiczna stoi na krawędzi upadku.
– Im więcej osób pokaże swoje niezadowolenie i to, że rząd sobie z nas kpi, nie dając żadnych propozycji, jaki ma zamiar to rozwiązać i jak nas wspomóc, tym mamy większą szansę na integrację. O ile mieliśmy jeszcze jakieś środki i próbowaliśmy własnymi siłami dbać o utrzymanie miejsc pracy, o tyle jesteśmy teraz w głębokim kryzysie – przyznał Wojciech Zgorzelak, przedstawiciel branży gastronomicznej.
Główne zastrzeżenia przedsiębiorców dotyczą braku dialogu pomiędzy przedstawicielami poszczególnych branż a rządem oraz regularnych kłamstw, na których przyłapywana jest władza.
– Rząd nadal nie mówi nam prawdy, jak do końca wygląda sytuacja. Na siłę wpisuje się zakażenia covidowe, gdzie wiemy, że testy są niewiarygodne. W aktach zgonu wypisuje się śmierć na COVID, mimo że on nie występuje. My do końca nie wiemy, jaka jest skala zagrożenia i jak to się ma w przełożeniu na nas wszystkich – dodał Zgorzelak.
Kolejne obostrzenia dotykają także branży rozrywkowej, w tym branży sal zabaw i centrów rozrywki, której przedstawiciele również zaznaczyli swoją obecność na wtorkowych protestach.
– My nie możemy liczyć na wsparcie, nam ministerstwo powiedziało wprost, że mamy się przebranżowić. Nie ma dla nas pomocy, nie możemy liczyć na wsparcie. W tej chwili ponad połowa nas została zamknięta, druga połowa nie wie, czy restrykcje nas dotyczą – stwierdziła Pani Ilona.
Podczas protestu można było również podpisywać petycje w obronie uczniów szykowanych przez nauczycieli za to, że ci podczas zdalnych zajęć umieścili na swoich zdjęciach profilowych tzw. błyskawicę, czyli symbol Strajku Kobiet, za co zostali usunięci z lekcji.
– Uczniowie nie mogą być szkalowani za wyrażanie swoich poglądów. Nawet jeśli są młodzi, to mają prawo do swoich poglądów. Nauczyciele mogą z nimi na ten temat rozmawiać, ale nie można z tego powodu nikogo wykluczać – zaznaczyła Ilona Lipińska.
W ostatnim czasie ze strony rządzących padało wiele oskarżeń w kierunku protestujących za to, że ci narażają na utratę zdrowia a nawet życia resztę społeczeństwa.
– My jako protestujący oskarżamy rząd o to, że zmusił nas w środku pandemii do wyjścia na ulicę i protestowania. My wcale nie chcemy tutaj być, nie chcemy protestować, ale czujemy, że nie mamy wyjścia. Powinniśmy odłożyć takie tematy na przyszłość, być może za rok, bo należy nam się debata nt. praw kobiet. Nie wiem, dlaczego w 2020 roku, muszę prosić o swoje prawa, jest to dla mnie kompletnie niezrozumiałe – przyznała Lipińska.
W środę premier Mateusz Morawiecki na specjalnie zorganizowanej konferencji prasowej ogłosił kolejne, jeszcze bardziej restrykcyjne obostrzenia i zachęcił wychodzących na ulicę do…protestowania w sieci.