Cerrad Czarni Radom po walce ulegli we własnej hali PGE Skrze Bełchatów 2:3. Bełchatowski gwiazdozbiór musiał się sporo namęczyć, aby we wtorkowy wieczór wywieźć z Radomia choćby punkt. Radomscy kibice na pewno wychodzili z hali z lekkim niedosytem, ponieważ była szansa na zainkasowanie pełnej puli przez siatkarzy Roberta Prygla.
Cerrad Czarni w ciągu ostatnich pięciu dni mieli do rozegrania dwa bardzo ciężkie spotkania. W piątek po pięciosetowym boju pokonali w Szczecinie miejscowy Espadon, a już we wtorek musieli zmierzyć się z aktualnym brązowym medalistą PlusLigi, PGE Skrą Bełchatów. Jednak „Wojskowi” już w tym sezonie udowodnili, że potrafią nawiązać wyrównaną walkę nawet z najlepszymi, dlatego radomscy kibice liczyli na świetne widowisko. Dla trenera Roberta Prygla na pewno ważny był fakt, że do składu meczowego powrócił przyjmujący Jakub Urbanowicz.
Zawodnicy Cerrad Czarnych Radom przystąpili do tego spotkania niezwykle zmotywowani. Już na samym początku objęli prowadzenie 5:0, głównie dzięki świetnej zagrywce i skutecznych kontrach. Radomscy siatkarze w kolejnej części seta przechodzili samych siebie. Grali siatkówkę niemal kompletną, raz po raz utrudniając grę swoim rywalom, szczególnie dzięki dobrej zagrywce. Bełchatowskiej Skrze nie pomagały przerwy na żądanie Philippe Blaina i roszady na pozycji przyjmującego. Podopieczni trenera Roberta Prygla byli nie do powstrzymania i pewnie zmierzali po zwycięstwo w pierwszym secie. Ostatecznie premierowa partia padła łupem gospodarzy 25:16. Ten set był prezentacją siły „Wojskowych” we własnej hali. Świetne zagrywki, które posyłali radomscy siatkarze były nie tylko piekielnie silne, ale i dobrze ukierunkowane taktycznie. Dzięki temu radomianom łatwiej było ustawić szczelny blok, który jeśli nie był punktowy, to w znacznym stopniu pomagał broniącym.
Od początku drugiego seta, kibice zgromadzeni w radomskiej hali, oglądali na boisku bardzo wyrównaną walkę. Żadna z ekip nie potrafiła odskoczyć na więcej niż dwa punkty. Na półmetku drugiej partii na tablicy świetlnej widniał wynik 15:12 dla bełchatowskiej Skry. Było widać, że goście otrząsnęli się po dość wysokiej porażce w poprzednim secie. Natomiast gospodarzom nie udało się utrzymać tak solidnej zagrywki, jaką straszyli rywali w pierwszej odsłonie. Tym razem to bełchatowianom udało się złamać przyjęcie gospodarzy, a co za tym idzie, także ich pierwszą akcję. W końcówce seta podopieczni Philippe Blaina nie pozwolili odebrać sobie zwycięstwa i po asie serwisowym Mariusza Wlazłego, wygrali drugą partię 25:19. Zatem na dziesięciominutową przerwę oba zespoły schodziły przy stanie 1:1. Wynik był jak najbardziej zasłużony, ponieważ radomianie w drugim secie zaprezentowali się gorzej niż w pierwszej partii. Podsumowaniem gry obu ekip może być stwierdzenie, że kto zagrywa ten wygrywa.
Trzeciego seta obie ekipy rozpoczęły od gry punkt za punkt. Na boisku trwała zażarta walka. Ze wszystkich partii, ta była najbardziej wyrównana. Jednak w środkowej części seta gospodarze przycisnęli rywali zagrywką i odskoczyli na trzy punkty (16:13). Taki stan utrzymywał się przez dłuższy czas i nic nie zapowiadało, że będziemy świadkami nerwowej końcówki. Aż do momentu, kiedy na zagrywce pojawił się Nicolas Uriarte. Bełchatowianom udało się odrobić stratę (21:21), jednak po chwili w radomskiej drużynie pojawił się Emanuel Kohut. Po jego świetnych zagrywkach gospodarze mieli 3 piłki setowe (24:21), które wykorzystali, wygrywając 25:22 i ponownie obejmując prowadzenie w meczu. Ten set udowodnił, jakim doświadczeniem i spokojem dysponuje słowacki środkowy. To w głównej mierze Kohut poprowadził radomski zespół do zwycięstwa, utrudniając grę rywalom swoimi trudnymi zagrywkami. Dzięki temu podopiecznym Roberta Prygla brakowało tylko jednego seta do sprawienia ogromnej sensacji.
Będąca pod ścianą ekipa z Bełchatowa wyszła na kolejną partią z wielką determinacją i tylko jednym celem – doprowadzenia do tie-breaka. Natomiast radomianie po zwycięstwie w trzecim secie wyszli na parkiet nieco rozluźnieni. To sprawiło, że w środkowej części seta przegrywali już 15:8. Duża w tym zasługa świetnej i przede wszystkim punktowej zagrywki rywali z Bełchatowa. Trener Robert Prygiel robił co mógł, aby pomóc swojej drużynie nawiązać walkę z przeciwnikiem. Na pewno dużym plusem było wejście na boisko Jakuba Urbanowicza. Kilka jego skutecznych akcji w ataku pozwoliło gospodarzom zbliżyć się na cztery punkty (20:16). Jednak końcówka czwartej partii należała już do PGE Skry Bełchatów i Srecko Lisinaca, który popisał się trzema punktowymi serwisami z rzędu i dał swojej ekipie pierwszą z wielu piłek setowych (24:16). Czwartą partię skutecznym atakiem zakończył Artur Szalpuk i o tym kto wygra to spotkanie miał zadecydować tie-break. Prowadząc 2:1 z ośmiokrotnym mistrzem Polski, radomianie nie powinni odpuścić choćby na chwilę. Podopieczni Roberta Prygla wyszli na boisko zbyt rozluźnieni. W ich grze nie było już widać tego ognia, który towarzyszył im przez trzy poprzednie partie. Przyjezdni byli pod ścianą, a przed ostatnim setem to oni byli w lepszej sytuacji.
Tie-break, co było do przewidzenia, lepiej rozpoczęli goście. Po błędzie Michała Kędzierskiego prowadzili 3:1. Konsekwentne zagrywki w Tomasza Fornala ułatwiały grę przyjezdnym, którzy z akcji na akcje powiększali swoje prowadzenie. Przy zmianie stron na tablicy wyników widniał wynik 8:5 na korzyść graczy PGE Skry Bełchatów. Na domiar złego w tej części seta katem radomian okazał się były gracz Czarnych, Artur Szalpuk, który w piątej partii zmienił Bartosza Kurka. Goście utrzymywali wcześniej wypracowane prowadzenie i pewnie zmierzali po zwycięstwo w całym spotkaniu. Ostatecznie tie-break padł łupem Bełchatowian 15:10. Tym samym goście wywozili z Radomia dwa punkty.
Gospodarze naprawdę byli blisko sensacji. Radomscy siatkarze mimo porażki zaprezentowali się bardzo dobrze i grali z ośmiokrotnym Mistrzem Polski jak równy z równym. Gdyby nie rozluźnienie na początku czwartej partii gospodarze mogliby się pokusić nawet o dopisanie trzech oczek do ligowej tabeli. Jednak jeśli stojącej pod ścianą Skrze Bełchatów odpuści się choć na chwilę to nie można oczekiwać, że sami się poddadzą. We wtorkowym pojedynku kluczowym elementem spotkania była zagrywka. Zespół, który w secie zagrywał znacznie lepiej ,ustawiał sobie grę i ją kontrolował. Porażka po tie-breaku pokazuje, jak radomscy siatkarze dobrze zaprezentowali się w tym pojedynku. W pierwszym secie wręcz zdemolowali rywali i dominowali w każdym elemencie siatkarskiego rzemiosła. Zagrywali zarówno silnie, jak i taktycznie, blokowali nawet bardzo dobrze rozgrywane akcje bełchatowian i walczyli o każdą piłkę w obronie. Jednak nie byłoby to możliwe, gdyby nie wypełniona po brzegi hala radomskiego MOSiR-u. To właśnie kibice zagrzewali zawodników swoim niesamowicie głośnym dopingiem. Granie przy takiej publiczności z całą pewnością pomogło radomskim siatkarzom w urwaniu bardzo cennego punktu bełchatowskiej Skrze.
Fot. Łukasz Wójcik/fotoradom.pl