Radomiak Radom wygrał kolejny mecz po wznowieniu rozgrywek Fortuna 1 Ligi. Tym razem łupem radomian padła drużyna Chrobrego Głogów. W dzisiejszej analizie m.in. o tym, z jaką filozofią mogą utożsamiać się piłkarze gości, dlaczego przyjezdni boją się Radomiaka i kto wyrasta na lidera defensywy.
Lejący się z nieba żar sprawiał, że piłkarze łapali powietrze, czym się tylko dało. Mimo niezbyt sprzyjających do gry warunków atmosferycznych, to i tak w pierwszym kwadransie meczu z Chrobrym działo się więcej niż przez 80 minut potyczki z Odrą. Tempo nie przyprawiało o zawrót głowy, ale widać, że zawodnicy po dwóch meczach zdecydowanie lepiej czują piłkę. To jeszcze nie jest poziom, który satysfakcjonuje kibiców, natomiast udało się przeprowadzić kilka płynnych akcji, wyjść spod pressingu czy przenieść ciężar gry na drugą stronę boiska w sytuacji, która nie wyglądała na najłatwiejszą. Poza tym, gdy na koniec zdobywa się trzy oczka, to jedno można przymknąć na styl, w jakim przychodzi wygrywać.
Chrobry to kolejna drużyna, która na boisko w Radomiu wychodzi, mając z tyłu głowy świadomość, że gospodarze potrafią i lubią postrzelać. Postawa drużyny Ivana Djurdjevica precyzyjnie wpisuje się w myśl Friedricha Schillera, który swego czasu powiedział, że człowiek zbyt ostrożny nie osiągnie zbyt wiele. Goście okopali się przed własnym pole karnym i próbowali wyprowadzać kontry poprzez długie zagrania na Adriana Benedyczaka. Efekt mizerny, przez pierwsze 45. minut 14. siła zaplecza Ekstraklasy nie stworzyła żadnego poważnego zagrożenia.
Po zmianie stron sytuacja wyglądała nieco inaczej. To Chrobry był częściej przy piłce, ale i z tego nie było wielkiego zagrożenia. Większość akcji głogowian kończyła się na 20. metrze przed bramką Cezarego Miszty. Notabene 18-letni golkiper co prawda na nadmiar pracy nie narzekał, ale w oczy rzuca się jedna cecha, która nawet przy bezrobociu jest dla każdego bramkarza plusikiem. Mianowicie to człowiek, który żyje meczem. Nie jest niemym obserwatorem. Ciągle ustawia, podpowiada, krzyczy, zachęca i przede wszystkim – zachowuje pełną koncentrację. No i dopisuje sobie drugie czyste konto w zielonych barwach.
Pierwszy kwadrans po przerwie radomianie spędzili zresztą w szatni. Chrobry opornie próbował rzeźbić, a Radomiak praktycznie na stojąco odpierał ataki. Tutaj brawa należą się sztabowi szkoleniowemu, który bardzo szybko zareagował na przebieg gry i wprowadził Mateusza Lewandowskiego. Mimo jego przeciętnej formy, działanie do bólu logiczne. Brakowało kogoś, kto w momencie naporu przeciwnika nie będzie „pałował”, tylko zwolni grę, przytrzyma piłkę i zrobi wszystko, by za szybko się jej nie pozbyć.
Jak już tak słodzimy to warto ukłonić się też Maćkowi Świdzikowskiemu. Szczerze, oglądając go podczas zimowych przygotowań do kolejnej rundy II ligi, nie wierzyłem, że „Świdzik” wróci jeszcze do dyspozycji z czasów, w których był ostoją defensywy. Na domiar złego przytrafiła się feralna kontuzja pleców, która ostatecznie wykluczyła go z gry przez długi czas. Świdzikowski, który skorzystał na przeżwyającej kryzys relacji Michała Grudniewskiego z klubem, jest prawdziwym liderem. Stoicki spokój w każdym z trzech rozegranych dotychczas meczów świadczy, że stary, dobry Świdzik wrócił.
Wrócił także Radomiak, który zwycięża w swojej twierdzy. Spora w tym zasługa Damiana Jakubika, który był jednym z najlepszych aktorów sobotniego przedstawienia. Nominację z pewnością powinien dostać też Dominik Sokół, który zamienił się doświadczeniem z prawdziwym weteranem Michałem Michalcem. Popularny „Soczi” jak prawdziwy wyjadacz padł na murawę, gdy tylko poczuł kontakt z 32-letnim defensorem. Werdykt sędziego był oczywisty – wapno.
W szeregach gości z kolei wyróżniał się wprowadzony w przerwie Maksymilian Banaszewski. 25-latek namieszał nieco w szeregach defensywnych Radomiaka. Najpierw faulem powstrzymywał go Michał Kaput, który za przewinienie wyleciał z boiska, a potem do tej samej sztuki uciekł się Mateusz Michalski, który również obejrzał kartonik.
Summa summarum najważniejszy po wojnie jest bilans zysków i strat. Ten w przypadku Radomiaka okazał się po raz kolejny dodatni. Sensacyjna porażka Warty w Opolu sprawiła, że radomianie do drugiego miejsca, premiowanego bezpośrednim awansem tracą już tylko 6. punktów. W samej grze sporo do poprawy, ale wydaje się, że zielona lokomotywa dopiero się rozpędza. Gloria victis!
MACIEJ ŁAWRYNOWICZ