Znany językoznawca spotkał się z ostrą krytyką po swojej wypowiedzi na temat używania terminów „umrzeć” i „zdechnąć” w odniesieniu do zwierząt. Profesor wyraził pogląd, że psy nie „umierają”, lecz „zdychają”, i raczej nie powinniśmy mówić, że są „adoptowane”.
Profesor wydawał się nie być zaskoczony burzą i zapytał retorycznie: „Obrazili się na mnie psiarze?”. Językoznawca wyjaśnił, że akurat w tych dwóch przypadkach woli tradycyjne formy językowe, bo postrzega „adoptowanie” zwierząt czy ich „umieranie” jako przypisywanie im ludzkich cech, a to jest jego zdaniem nadużyciem.
Pies zdechł, a nie „umarł”
Kontrowersje zaczęły się, gdy profesor podczas programu na TVP Info wyraził swoje zdanie na temat języka używanego w kontekście zwierząt. Skrytykował terminy takie jak „adopcja” i „umieranie” – stwierdził, że są one zarezerwowane dla ludzi.
Profesor podkreślił, że jest tradycjonalistą, dla którego naturalne jest mówienie, że pies „zdycha”. Na pytanie o różnice w języku dotyczącym ludzi i zwierząt odpowiedział obrazowo: „Dlaczego zwierzę żre, ma mordę czy paszczę, sierść, a nie włosy?”.
W mediach społecznościowych pojawiły się głosy, że językoznawca używa swojego autorytetu, aby uderzyć w zwierzęta (i to pomimo że mówi, że zwierzęta lubi). Organizacje prozwierzęce, takie jak Fundacja Viva! i Otwarte Klatki, wyraziły swoje oburzenie brakiem empatii ze strony profesora.
„Obrazili się na mnie psiarze?”
Profesor odniósł się do kontrowersji, tłumacząc, że właściwym słowem na określenie śmierci zwierzęcia jest „zdychać”, które ma etymologiczne związki z oddychaniem. Wyjaśnił, że pierwotnie nie jest było to słowo nacechowane pejoratywnie i dalej można je tak traktować. Zaproponował alternatywne zwroty, np. „odszedł” czy „nie ma go”. Dodał, że sam jest akurat miłośnikiem kotów, które również „niestety zdychają”.
Profesor nie wydaje się przejęty tymi atakami, lecz dalej konsekwentnie promuje – jego zdaniem – właściwsze formy językowe. Całe zdarzenie skwitował pytaniem: „Obrazili się na mnie psiarze?”.